Mimo, że od Wrocławia dzieli mnie trochę więcej niż godzina, nigdy nie miałam okazji przejść się trochę głębiej, niż główną ulicą wokół centrum. Ale to chyba tak jest, że im bliżej, łatwiej, tym bardziej odkładamy wszystko na później. Przecież zawsze jest czas. Zostawiamy miejsca na czarną godzinę.
Nie musiałam długo czekać, aż Wrocław upomniał się o mnie sam. Pojawiał się w rozmowach, między zdaniami, a ja poczułam się jak rozmówca niekompletny. Jakoś tak dziwnie mi się zrobiło, że wiem tylko jak dotrzeć z dworca do centrum i z powrotem, a przecież mam tak blisko. Wtedy wpadłam na pomysł tzw. zwiedzania 24h. Poznania miasta jak najgłębiej, w jak najkrótszym czasie.
Zaczęłam od wpisania „Co warto zobaczyć we Wrocławiu?” w wyszukiwarkę. Przekopałam się przez stertę muzeów, kawiarni i galerii. w ten sposób powstała szybka, improwizowana lista tego, co faktycznie sprawi, że poczuję powiew Wrocławia. Jednak szybko zrezygnowałam, bo najlepszym sposobem na poznawanie świata, to stać się jego częścią, a nie spoglądać przez szybę.
Ogród botaniczny Uniwersytetu Wrocławskiego
Dotarliśmy na miejsce. Pierwsze wrażenie – zielone miasto, wewnątrz większego, nowoczesnego. Rzędy szklarni, urocza kawiarnia w sam raz na popołudnie i szum wody, płynącej środkiem. Nie ma nic bardziej odpowiedniego na długi spacer.
Poruszanie się pieszo to najmniej kłopotliwy sposób. Dzięki temu trafiłam na cudowne Lody na Tumskim i kilka schowanych w uliczkach kafejek. Nie przepadam za zatłoczonymi miejscami, więc w moim przypadku sieciowe „sklepy z kawą” po prostu się nie sprawdzają. Moje serce kupił bar mleczny Różowa Krowa i cudowne pierożki z kapustą. Od razu przypomniało mi się Boże Narodzenie i to w środku wakacji! Mieliśmy szczęście, że było ciepło, bezchmurnie i nie musieliśmy latać w kurtkach. Będziemy wracać. Na pewno.